Posłuchaj ciała, posłuchaj siebie

cialo_jogaGłębokie zrozumienie naszej relacji z ciałem jest w istocie tożsame ze zrozumieniem naszego nierozerwalnego związku ze Wszechświatem – mówi psycholog i psychoterapeuta Wojciech Eichelberger w rozmowie z Renatą Mazurowską

– W zdrowym ciele zdrowy duch – znamy tę maksymę od starożytności, ale albo o niej nie pamiętamy, albo nie traktujemy poważnie. Mam wrażenie, że żyjemy dziś na poziomie myśli, intelektualnie, nie zwracając uwagi na odczucia z ciała – no chyba, że nas boli. Oddzieliliśmy umysł i ciało, podczas gdy mędrcy mówią: „jesteśmy JEDNO”.

– Tracimy kontakt z naszymi ciałami, ciało znika nam z pola widzenia. Służy nam za postument albo wehikuł przenoszący głowę z miejsca na miejsce – a także do sprawiania pożądanego wrażenia na otoczeniu. To tragiczny rezultat  kartezjańskiego dziedzictwa z  czasów Oświecenia. Wtedy arbitralnie zadecydowano, że materialne i widzialne nie ma nic wspólnego z tym co niematerialne, niewidzialne, duchowe, mentalne. Oświeceniowe przekonanie, że „Wszystkie organizmy żywe są jak maszyny” – nadal pokutuje w naszych głowach. Więc traktujemy nasze ciała jak maszynę, jak przedmiot.

Łacińskie słowo cogito w słynnym oświadczeniu Kartezjusza; „Cogito ergo sum” (Myślę, więc jestem)  nie jest równoznaczne z polskim słowem „myślę”. Raczej oznacza „poznaję”, „uświadamiam sobie”, „doświadczam”. Zostało jednak przetłumaczone z oświeceniowym odchyleniem, zgodnie z którym wierzono, że świat i człowieka da się do końca poznać myślą i rozumem.  Wtedy nauka i duchowość stały się odrębnymi dziedzinami.

 

– Podobnie jak dusza i ciało.     

– Widzialne ciało i niewidzialną duszę przypisano do dwóch odrębnych kosmosów, dwóch odrębnych porządków. Wszelka więź między nimi została zerwana a tym samym zmieniło się nasze postrzeganie świata i naszego umiejscowienia w świecie. Przestaliśmy odczuwać i rozumieć  istotę naszego związku z kosmosem, z ziemią, z przyrodą,  z ciałem.  Nawet samego Stwórcę umieściliśmy w odległym, abstrakcyjnym, przeciwstawionym ziemi, Niebie. W rezultacie skazaliśmy się na narcystyczną obsesję wyjątkowości, uznaliśmy się za centrum wszechświata, ulubieńców Boga, jedynych uczynionych na Jego wzór i podobieństwo – a całą resztę Stworzenia mieliśmy i mamy w pogardzie. Włącznie z naszymi własnymi ciałami. Niełatwo jest uzurpatorowi zejść z tak wysokiego piedestału, mimo że doświadczenie, obserwacja, rozsądek a także naukowa wiedza – zgodnie twierdzą, że jesteśmy nieoddzieloną od całej reszty kroplą w oceanie zaistniałych i możliwych zdarzeń.

– Na drugim biegunie kulturowym, m.in. w kulturze starohinduskiej, ciało jest święte, to mieszkanie dla duszy, więc dba się o nie jak o dom – dogląda, pielęgnuje, wielbi…

– Wschodnia, mistyczna duchowość nigdy nie przyjęłaby kartezjańsko-newtonowskiej, dualistycznej perspektywy – nawet gdyby ją znała. Dualizm jest bowiem tym, co od zawsze programowo zwalczała i zwalcza, dostrzegając w nim fundamentalne źródło ludzkiego cierpienia, chorób, konfliktów, wojen i degradacji przyrody. Od 40 lat ta diagnoza zyskuje coraz więcej zwolenników także w naszej zachodniej kulturze. Dlatego coraz większą popularnością cieszą się zaczerpnięte ze Wschodu jednoczące praktyki cielesno – duchowe takie jak: wschodnie sztuki walki, joga, zen, chi-gong, thai-chi i inne.  Coraz więcej ludzi zachodu dostrzega nieprzystawalność oświeceniowego paradygmatu do obrazu świata jaki wyłania się ze współczesnych odkryć fizyków, biologów, astrofizyków, neuro-badaczy, chemików itp. Uderzająca staje się również niezdolność myślenia opartego na tym paradygmacie do formułowania właściwych diagnoz i skutecznych narzędzi do radzenia sobie z problemami wspólczesnego świata i do redukowania skali ludzkiego cierpienia. Dotyczy to również relacji ciało-podmiot. Choć – dzięki osiągnięciom techniki medycznej – żyjemy coraz dłużej to jednak coraz krócej żyjemy w zdrowiu. Nasze ciała chorują na otyłość, cukrzycę, nadciśnienie, niewydolność krążenia, raka i inne choroby autoagresywne, alergie, zaburzenia funkcji rozrodczych, uzależnienia, wady kręgosłupa i postawy – a nasze dusze na depresję. Coś jest więc chyba nie tak. Coraz więcej wskazuje na to, że nie wolno nam dłużej traktować naszych ciał w sposób rozszczepiony/dualistyczny jak by były maszynami. Przecież wszyscy – mniej lub bardziej świadomie – tęsknimy za doświadczeniem jedności /komunii.  Gdy nam się taka chwila przydarzy, np. podczas seksu, w tańcu, w sporcie, w religijnym uniesieniu lub w sytuacji skrajnego zagrożenia – to nagle czujemy, że naprawdę żyjemy, że o to w życiu chodzi. Gdy stajemy się jednym z życiem wtedy nie ma miejsca na rozróżnienie pomiędzy ciałem i duszą.

– Takie chwile skupione na istnieniu, na doświadczaniu – dosłownie – życia, są chyba także udziałem ludzi, którzy się wspinają na wysokie góry. Trzeba maksymalnie być tu i teraz. Jednocześnie duszą, umysłem i ciałem. Bo chwila nieuwagi i może mnie zaraz nie być.

–  Z pewnością sytuacje niebezpieczne skłaniają nas – wręcz wymuszają na nas – dokonanie zjednoczenia umysłu, ciała i okoliczności. Doświadczamy wtedy poczucia szczęścia, przepływu. Ale dziwne rzeczy się dzieją gdy ciało osiąga kres swoich możliwości fizjologicznych a my, nie zważając na to, dalej dążymy do jakiegoś celu i usiłujemy przekroczyć granicę jego wydolności. Gdy byłem w bardzo wysokich górach, tam gdzie już prawie nie ma czym oddychać, doświadczyłem ciała, które całkowicie odmawiało mi posłuszeństwa. To było jak rozciągnięte w czasie omdlewanie graniczące z umieraniem. Będąc  całkowicie przytomnym nie byłem w stanie skłonić ciała do zrobienia kolejnego kroku. Mogłem jedynie biernie i bezradnie doświadczać sytuacji niemocy. Panowałem tylko nad oddechem. Więc co kilka kroków, z trudem utrzymując się na nogach, oddychałem gwałtownie i głęboko. Dopiero po wielu takich oddechach, ciało podejmowało współpracę i mogłem zrobić kilka następnych kroków. Doświadczyłem wtedy definitywnej granicy mojej władzy nad ciałem, a jednocześnie ogromnej satysfakcji, że przesunąłem tę granicę. W istocie satysfakcja jest jednak fałszywa, bo wprawdzie szedłem na tę górę po ostrej, wąskiej granicy – po grani – między życiem i śmiercią, ale doszedłem tylko dlatego, bo pozwoliło mi na to moje ciało. Tak więc radość i poczucie wyzwolenia wiązało się tylko i aż z tym, że przekroczyłem swój lęk przed znalezieniem się na tej granicy. W sumie było to wielkie doświadczenie pokory wobec ciała, wobec życia, wobec śmierci. Życie smakuje najlepiej, gdy pozostając w pełni sił dotkniemy granicy śmierci. Tego szukamy w wysokich górach i w głębokiej medytacji. Podobnie czujemy się gdy wracamy do życia po ciężkiej chorobie. Ale najtrudniejsza próba dla naszej odwagi i pokory nadchodzi wraz z definitywną utratą sił związaną z terminalną chorobą ciała i z jego przemijaniem. Na tamtej górze moje ciało nie miało nic przeciwko temu by umrzeć, by się poddać – zapraszało, a nawet nakłaniało mnie do tego. Jakby mówiło: „Nie walcz, poddaj się i idź za mną – tu jest prawdziwe życie.” Wiem, że decyzja „żyć i iść dalej” było w tamtej sytuacji – wbrew pozorowi heroizmu –  łatwiejszym, mniej odważnym wyborem.

– W takich skrajnych sytuacjach i w sytuacjach groźnej choroby nagle doświadczamy, że mamy ciało!

– A zarazem okazuje się,  że od pewnego momentu nie mamy żadnego wpływu na to, co się z nim dzieje. Chorujące, umierające ciało próbuje nas NAUCZYĆ czegoś bardzo ważnego, każe nam rozstrzygać odwieczny dylemat: czy to ciało przydarza się mnie, czy to ja przydarzam się temu ciału? Intelektualnie nie sposób tego rozstrzygnąć. Tylko intuicyjny, duchowy wgląd może przybliżyć nas do niewyobrażalnej konkluzji, że wszystko jest jednoczesne i tożsame. Większość z nas pod koniec życia musi się jakoś rozliczyć i pogodzić z ciałem. Przekroczyć intelektualne oddzielenie duszy/świadomości/umysłu od ciała – oddzielenie tego, co jawi się jako materialne i widoczne dla zmysłów od tego co niewidoczne i potencjalne. Taki wgląd pozwala jednocześnie doświadczyć własnego umierania jako przejawu życia.

– Umysł udaje nam się oszukać wielokrotnie ale ciało w końcu zawsze nam powie prawdę. Np. gdy kogoś spotykamy i czujemy się z nim źle – konwencja każe nam siedzieć z tą osobą przy jednym stole albo przebywać w tym samym pomieszczeniu, podczas gdy ciało komunikuje nam, że chce wyjść natychmiast.

– Również w takich sytuacjach ciało może wskazywać na wypieraną prawdę. Ciało często choruje po to, by zwrócić nam uwagę na to, że żyjemy w toksycznym środowisku, że żyjemy w toksycznym związku, że hołubimy niemądre, groźne dla życia przekonania. Dlatego większość psychoterapeutycznych procedur pomaga uświadamiać sobie, nazywać i właściwie rozumieć to, co mówi do nas nasze ciało. Ciało jest siedliskiem NIEŚWIADOMEGO. Tego wszystkiego, czego o sobie nie wiemy lub/i nie chcemy wiedzieć. Wielu ludzi utożsamia duchowość z pogardą dla ciała  i żyje w złudzeniu wzniosłości i uduchowienia. W istocie jest to  groźna  egzaltacja, nie mająca z duchowością nic wspólnego. Jeśli wsłuchamy się głęboko w nasze ciało to z pewnością odkryjemy, że jest ono bliżej wzniosłości, duchowości, pokory i świętości niż nasz przesiąknięty fałszywymi poglądami i potrzebami umysł-ja.

– Często stosujemy myślowy photoshop…

– Super sprawny mechanizm do generowania i podtrzymywania złudzeń.

– Tak, ale są też tacy, którzy stosują go na ciele – nie mogą pogodzić się ze zmianami, gdy tylko pojawią się jakieś niedoskonałości czy zmarszczki, muszą wstrzyknąć sobie kiełbasiany jad albo własny tłuszcz…

– Wszyscy mamy tendencję do traktowania ciała tak jakby było kostiumem, przebraniem służącym do zaspakajania często ekstrawaganckich a nawet obsesyjnych, wizerunkowych potrzeb naszego ego. Jak ciało nie pasuje do naszych wizerunkowych obsesji to się go łata, poprawia, koloruje, chirurgicznie modeluje, zamęcza nadmiernym treningiem, restrykcyjną dietą, obsesyjnym seksem, obżarstwem, opilstwem. itp. A potem się dziwimy, że przedmiotowo traktowane ciało wystawia nam rachunek w postaci jakiejś chronicznej choroby. Nie mówiąc o tym, że  w międzyczasie  umęczone i upokorzone ciało nie jest w stanie dostarczyć nam odczucia pełnego i radosnego przeżywania życia.

– Jest Pan doświadczonym terapeutą – z pewnością, gdy spotyka się Pan z ludźmi to dostrzega pan, poprzez obserwację ciała, postawy, może nawet przykurcze w ciele, z jakimi problemami może borykać się człowiek, jakich doświadczeń w życiu zaznał?

– To prawda. Wprawny obserwator dostrzega odzwierciedlone w ciele przekonania, doświadczenia, traumy a także podstawowe wymiary stosunku do świata i do samego siebie.

– Widuję czasem starszych ludzi dosłownie zgiętych w pałąk… Jakby ich życie przygniotło, złamało…

– To nie życie ich przygniata lecz ich myśli i interpretacje na temat tego, co ich w  życiu spotkało. Rozwija się interesujący nurt badań nad psychogennymi aspektami starzenia się, czyli tymi, które odnoszą się do relacji umysł – ciało. Może zbyt radykalna ale inspirująca konkluzja z tych badań i rozważań zawiera się w zadaniu: „starzenie się jest  przekonaniem” ( ang. aging is belive). Okazało się bowiem, że osoby, które oddzielają się od ciała, traktują  je przedmiotowo – są przekonane, że ich ciało się nieuchronnie i szybko zestarzeje, że będą za chwilę chorować, że będzie z nimi coraz gorzej – rzeczywiście starzeją się szybciej i więcej chorują. Ich przekonanie potwierdza się w ich życiu na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Takie osoby często – acz na ogół nieświadomie i żyjąc w iluzji troszczenia się o ich ciała – zachowują się wobec ciała agresywnie. Co przyspiesza proces starzenia się.

Te same badania pokazują, że ludzie przekonani, że ciało w miarę upływu czasu staje się bardziej sprawne i wydolne,  a oni stają lepszymi i mądrzejszymi ludźmi, są często sprawniejsi od ludzi znacznie młodszych od siebie i umierają we śnie w okolicach setki nie mając żadnych istotnych objawów fizjologicznego starzenia się. To jeszcze jedna lekcja o tym, że ciało podąża za umysłem, słucha umysłu – tak długo, jak może.

– Ale czy umysł słucha ciała?

– Niestety nasza kultura odcięła się od mądrości ciała, błędnie umieszczając w ciele wszystko co w człowieku najgorsze. W zamian na najwyższy piedestał wyniosła myślenie i racjonalny umysł oraz potrzeby ego. Rezultat jest taki, że nie jesteśmy z naszymi ciałami zaznajomieni – nie mówiąc o  zaprzyjaźnieniu się.  A w ślad za pogardą i przedmiotowym stosunkiem do ciała nieuchronnie podążyć musiała pogarda dla przyrody i nasza zdolność do jej bezmyślnej eksploatacji – co doprowadziło nas do aktualnego kryzysu ekologicznego i cywilizacyjnego. W tym sensie powrót do ciała staje się cywilizacyjnym wyzwaniem i koniecznością; w wymiarze przetrwania gatunku, środowiska i unikalnej bo podtrzymującej  wyższe formy życia planety. Bo głębokie zrozumienie naszej relacji z ciałem jest w istocie tożsame ze zrozumieniem naszego nierozerwalnego związku ze Wszechświatem.

– Ja, swoje ciało, ale i istnienie czyli życie odczułam zwłaszcza w chwili, gdy umarła moja Mama. Jesteśmy z krwi i tkanek naszych matek, poczułam wówczas, jakbym ja też w jakiejś części umarła. Doświadczyłam własnej śmiertelności i tego, że jestem bytem, który przemija.

– Śmierć matki jest szczególnym i trudnym momentem. Bardzo podobnie to przeżyłem. Patrzyłem na martwe ciało mojej matki i czułem, że właśnie umarłem – umarłem ale żyję.  Zrozumiałem, że życie wyrażone w ciele nieuchronnie przemija. Lecz dzięki temu, że przemija – trwa. Że ciało jest jak świeca, która pali się dzięki temu, że zanika. Podtrzymywanie ognia/życia dzięki znikaniu, to piękny proces i sens istnienia świecy. Dotyczy wszystkiego, co jawi nam się jako widzialne formy życia.

Rozmawiała Renata Mazurowska

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s