Zanim się rozstaniesz – 74 proc. kobiet i 60 proc. mężczyzn żałuje po latach, że nie walczyli o utrzymanie swojego pierwszego małżeństwa

Rozejść się jest bardzo łatwo. Wystarczy złożyć w sądzie dobrze uzasadniony wniosek. Nie spotyka nas za to, jak jeszcze 20 czy 30 lat temu, ostracyzm społeczny. Z reguły też jesteśmy samodzielne finansowo albo przynajmniej dysponujemy oszczędnościami lub możliwościami.  Zależność ekonomiczna jest coraz rzadszym powodem pozostania, jeśli rozważamy odejście. Ale finanse to niejedyne koszty, jakie poniesiemy. Dochodzą inne straty – na przykład emocjonalne, bo mitem jest, że żałoba po rozwodzie trwa rok albo dwa.

Judith S. Wallerstein, psycholog, profesor uniwersytetu w Berkeley, przez 15 lat obserwowała rodziny po rozwodzie – dorosłych i dzieci. Połowa rozwiedzionych kobiet i 1/3 mężczyzn uznała, że żyje im się lepiej. Druga połowa kobiet i 2/3 mężczyzn jeszcze po 10 latach trwało w porozwodowej traumie. Dla co trzeciej kobiety i co czwartego mężczyzny życie po rozwodzie było pozbawione satysfakcji, niektórzy i 15 lat po nie potrafili się podnieść z osobistego dramatu. Z sondaży Instytutu Gallupa wynika, że 74 proc. kobiet i 60 proc. mężczyzn żałuje po latach, że nie walczyli o utrzymanie swojego pierwszego małżeństwa. Zwłaszcza że za decyzją o rozstaniu nie stały zwykle poważne zranienia, a niedojrzałość, ambicja czy emocjonalność. Bo kiedy powód rozstania  jest naprawdę dużego kalibru – przemoc, alkohol, nieudzielanie wsparcia w chorobie, hazard czy zdrady – nie ma dylematu.

Cokolwiek byłoby powodem, rozstajemy się coraz chętniej i coraz łatwiej. Jak wykazują statystyki, wzrasta odsetek par rozwodzących się po roku małżeństwa. Młodzi pomylili się? A może nie przetrwali kryzysu? Rozwodzą się kulturalnie ludzie, którzy się… nie dogadują. Były chwile dobre, nadeszły złe – koniec. Może warto włożyć wysiłek w walkę o miłość. Jak? Podstawowa rada: w momentach złych nie zapominać o dobrych.

Uwaga – nadchodzi kryzys

Źródłem wielu konfliktów i rozstań jest idealistyczne i roszczeniowe spojrzenie na związki. „Żyli długo i szczęśliwie” – w bajce, w życiu kryzysy są normą w każdej relacji, nie tylko małżeńskiej.

Nawet parom, które na pierwszy rzut oka mają wszystko, co potrzebne do szczęścia – pracę, zdrowie, bliskich – nie zawsze żyje się lekko i przyjemnie. Ile jest niezadowolenia i cierpienia w „pospolitych” związkach, a co dopiero, gdy jedno z partnerów albo cała relacja przechodzi kryzys.  W dawnych czasach, a i dziś jeszcze w niektórych małych wioskach czy plemionach, w razie trudności wszyscy sobie pomagali, bo stanowili jeden organizm. Teraz częściej zostajemy sami z problemami, a miejsce współczujących bliskich czy sąsiadów zajęli psychoterapeuci.

Wchodząc w związek, kierujemy się głównie uczuciami, a te z natury są zmienne. Pomaga świadomość i akceptacja faktu, że nie ominą nas w życiu chwile trudne, że będziemy się zmieniać, my i związek. Kryzys informuje m.in. o tym, że:

  • Przestaliśmy się starać – ale znów możemy.
  • Dawna formuła się wyczerpała, ale gdy jest chęć z obu stron, można wymyślić nową.
  • Przekroczyliśmy czyjeś granice lub nasze zostały przekroczone – można umówić się na ich zacieśnienie lub rozszerzenie – wyjść poza strefę komfortu i sprawdzać, jak nam z tym jest.
  • Skupiamy się na złych emocjach, a zapominamy o dobrych – te złe, choć może być ich mniej, zawsze są silniej przez nas zapamiętane. Dlatego pamiętanie o dobrych wymaga włączenia świadomej decyzji.

Terapeuci doradzają niektórym parom powrót do miejsc, sytuacji czy rozmów z początku związku, fazy zakochania. Jedźcie śladami podróży poślubnej, wróćcie do kawiarenki, w której postanowiliście, że resztę życia spędzicie razem. Co szkodzi jeszcze raz zadać sobie to pytanie? Jeśli pamięć dobrych chwil i uczuć wciąż jest dla nas cenna – warto walczyć. Trudności, jeśli pokonujemy je wspólnie, wzmacniają związek. Jeżeli jednak pomimo starań, wprowadzanych zmian i terapii wciąż czujemy, że związek jest pusty, a bilans zysków i strat przechyla się na szalę strat, lub kiedy naprawdę jest źle, trzeba chronić siebie, nie związek.

Do rozważenia

Kiedy w domu pojawia się alkohol, agresja, przemoc – wówczas zastanawianie się, czy ratować małżeństwo, czy lepiej odejść i co będzie lepsze dla dzieci – jest jak najbardziej uzasadnione. Bo jeśli małżeństwo się nie poprawi (a samo, bez zaangażowania obojga zainteresowanych, się nie poprawi), a my zdecydujemy się tkwić w relacji „dla dobra dzieci” albo po prostu ze strachu, że nie poradzimy sobie sami, to rozwód ma miejsce i tak – tyle że emocjonalny. A największe jego konsekwencje poniosą właśnie dzieci. Mogą brać na siebie odpowiedzialność za związek rodziców  i robić wszystko, by poprawić atmosferę w domu. Albo będą starać się być wzorowymi uczniami, by w ten sposób zadowolić rodziców. Dom to dla nich oaza bezpieczeństwa, innej nie mają. Po latach mogą mieć żal, głównie do matki, że skazała ich na cierpienie, że trwała w krzywdzącym wszystkich związku.

Kiedy stajemy przed życiowymi trudnościami, pierwszym odruchem jest uniknąć konfrontacji. Zanim podejmiesz taką decyzję, spróbuj bez emocji rozważyć wszystkie za i przeciw, może z pomocą psychoterapeuty, by mieć pewność, że cokolwiek postanowisz, wybrałaś najlepsze rozwiązanie. Nie tylko w krótkiej perspektywie, ale na wiele lat. Dla dzieci i dla siebie, dla partnera, z którym coś cię przecież łączyło. Dlaczego to ważne? Bo:

  • Dynamika związków toczy się od kryzysu do kryzysu, dlatego czasem warto podjąć walkę.
  • Namiętność może wrócić do związku nawet po latach, dobrym przykładem są pary przeżywające drugą młodość, np. gdy dzieci opuszczą dom.
  • Trzeba pożegnać się z myślą, że są rozwiązania dobre dla wszystkich – zawsze można stracić lub zyskać na dwa sposoby: decydując się na coś i tego doświadczając lub nie decydując się i nie doświadczając.
  • Uczucia to jeden z wielu, ale nie jedyny element, który powinien towarzyszyć decyzji o małżeństwie, ale także o rozstaniu – emocje z natury są zmienne i gdy znikną – warto pomyśleć – co zostanie.

Renata Mazurowska 

artykuł ukazał się w Magazynie SENS

5 komentarzy

  1. Zycie jest przewrotne i czasami powala na kolana,zwłasza jeśli rostanie jest efektem wielu zdażeń od nas nie zależnych.To jest straszny ból i nie da się go wyleczyć,można go tylko złagodzić.Telefon po 20 latach po rozwodzie z przeprosinami od byłej odbiera mowe i co dalej????

    Polubienie

  2. Bzdury, a statystyki wyssane za pewnie z palca. Bo jak wyjaśnić, że wg innych statystyk wraca do siebie ok 10%? Takze teza jest inna, moze i żałuję te 70% tych dobrych chwil ale na pewno nie chce wracać, bitnych złych bylo wiecej!

    Polubienie

  3. Jestem bardzo!prostolinijnym chłopakiem po 40tce i żałuję często ostatnio bagna w,które wdepnąłem mając 30lat.11lat po iiii…kiedy pomyślę,jak mi było lżej samemu,refleksja jest tylko jedma.Na pomyłki nie ma wieku.
    Głupota mózgowa i emocjonalna.Zero osiągnięć prywatnie przed a teraz to.
    Ale sam sobie jestem winien.
    Mogłem mózgiem zamiast”uczuciami”się kierować.

    Pozdrawiam!

    Polubienie

Dodaj komentarz