Jak to jest z tą miłością? Rzeczywiście przychodzi znienacka, czy może w wyniku długiego procesu poznawania drugiej osoby? Czy ta „prawdziwa” to musi być grom z jasnego nieba, czy może rodzi się powoli? Czy sama nas znajdzie, czy trzeba jej dopomóc?
Często postrzegamy miłość jako coś zewnętrznego, spoza z nas, co ma nas spotkać, albo czego mamy się doczekać. Tymczasem prawda jest taka, że to my jesteśmy nośnikami uczuć – miłość jest w nas. I skoro jej nie przeżywamy, to może warto zadać sobie pytanie – dlaczego? Czy potrafimy kochać? Co to znaczy? A jeśli potrafimy, to dlaczego jesteśmy sami?
WŁAŚCIWA OSOBA
W naszym kręgu kulturowym dość powszechna jest metafora, że gdzieś na świecie jest przeznaczona dla nas idealna osoba, nasza „druga połówka”, z którą porozumiemy się bez słów. Ona zacznie zdanie, my skończymy, bo idealnie wyczuwamy, co chciała powiedzieć. Ba! My myślimy tak samo. Mamy te same zainteresowania, to samo nas śmieszy, nie mamy problemu by się dogadać czy na wakacje jedziemy w góry, czy nad morze, do dalekich krajów czy mazurskich jezior. Cóż, może niektórym rzeczywiście udaje się kogoś takiego spotkać (a przynajmniej tak myśleć w pierwszych miesiącach znajomości) – co jednak, gdy nikogo takiego na horyzoncie nie widać? To wielce prawdopodobnie, że odrzucimy wystarczająco dobrą osobę, bo nie pasuje do naszych wyobrażeń. Odrzucimy ją już na starcie, nie chcąc naprawdę jej poznać.
A nawet jeśli się z kimś nieidealnym zwiążemy, będziemy dążyć (nieświadomie) do tego, by dopasował się do naszych wyobrażeń – nie lubił wakacji pod namiotem? niech polubi; nie chce mieć domu z ogrodem, trójki dzieci i psa? musi chcieć, bo ja chcę; nie fascynuje go postmodernizm? musi polubić, bo o czym będziemy rozmawiać. Jeśli nie – to cóż… najwyraźniej to nie ten jedyny, to nie ta jedyna.
Gdy podejdziemy do człowieka ciekawi tego, jakim jest naprawdę, to pozwolimy mu, w życzliwej atmosferze, prezentować się powoli, pokazywać w różnych sytuacjach – a dostrzegając różnice między nami nie będziemy się złościć, tylko sprawdzać, dlaczego ktoś inny czuje inaczej niż my. Oczekując, że będzie taki jak chcemy, żeby był – nie unikniemy porażki – bo nawet jeśli na początku relacji bardzo się staramy i dopasowujemy do oczekiwań, prędzej czy później ujawni się nasza prawdziwa natura, bo trudno być kimś innym na dłuższą metę niż naprawdę się jest.
Amerykanie mają inną metaforę ilustrującą związek między ludźmi – postrzegają miłość jako wspólną podróż – a w podróży, jak wiadomo, różne rzeczy mogą się zdarzyć, raz się jedzie bez przeszkód, innym razem w deszcz i wiatr itd. Ważny jest celi i to, że jedziemy razem, pomagamy sobie, wspieramy się choć czasem złościmy się na siebie, a nie to, czy towarzysz podróży idealnie do nas pasuje.
BĄDŹ GOTOWY DO DROGI
Badania psychologów pokazują, że to czy się w kimś zakochamy czy nie, wcale nie zależy od tego jaki jest obiekt naszych uczuć, ale czy jest w nas gotowość, otwartość na zakochanie. Dowodem na to mogą być związki, kiedy ludzie znali się od dawna – czasem mniej lub bardziej dobrze, czasem przelotnie – i nie reagowali na siebie miłośnie, a nagle, po kilku czy kilkunastu latach, podczas przypadkowego spotkania coś się między nimi zadziewa i zostają parą. Jakby zobaczyli tę drugą osobę na nowo. Bywa i tak, że związki przyjacielskie przeradzają się w miłosne – co prawda z różnym skutkiem – ale coś, co wcześniej było nie do wyobrażenia, nagle staje się realne.
Tę gotowość nie rozumiemy jako poszukiwanie miłości czy czekanie na miłość – raczej jako stan bycia ze sobą w dobrym kontakcie, dostrzeganie siebie i swoich potrzeb, zgoda ze sobą i na siebie, takim jakim się jest, nieidealnym ale wystarczająco fajnym.
NAJWAŻNIEJSZY ZWIĄZEK
Bo podstawą wszystkich naszych relacji jest relacja ze sobą samym. Jeśli kochamy prawdziwego siebie – nie w zadufaniu, a raczej świadomi własnych zalet i wad, możliwości ale i ograniczeń – wtedy łatwiej jest nam też przyjąć drugiego człowieka takim, jaki on jest, nie wymagając od niego, by dostrajał się do naszych wyobrażeń. Oczywiście, to nie znaczy, że możemy związać się z kimkolwiek – raczej to, byśmy nie stawiali wygórowanych oczekiwań.
Nie możemy pokochać prawdziwie innych, nie kochając siebie. Jeśli potrzebujemy być z kimś, by mieć jego akceptację, potwierdzenie, że jesteśmy warci uwagi, miłości i troski – to najpierw to wszystko musimy dać sobie sami Wtedy, bez względu na to czy inni też tak zrobią czy nie, wciąż będziemy mocni – nasze samopoczucie i myślenie o sobie nie będzie zależało od tego, jak nas ktoś potraktował (oczywiście, może nam być albo miło albo przykro, ale to nie będzie decydowało czy jest nam ze sobą dobrze).
Gdy nie mamy dla siebie dość troski, dość uwagi, dość miłości, będziemy tego szukać u innych. Wyznaczymy im zadanie, że mają nas, niepełnych, dopełnić. Inaczej mówiąc – posłużymy się nimi. A jeśli nie spełnią naszych oczekiwań poczujemy się rozczarowani i najpewniej nie będziemy chcieli kontynuować relacji, która nas „rani”.
Twój najważniejszy związek to związek z samym sobą – to podstawa, fundament, na którym możesz budować relacje z innymi.
Renata Mazurowska
PS. Polecam książkę KOCHAJ SIEBIE, A NIEWAŻNE Z KIM SIĘ ZWIĄŻESZ – Marii Evy Zurhorst, Czarna Owca 2009
„Większość rozwodów jest zbyteczna” – wyrokuje Eva-Maria Zurhorst, która dzięki swemu zawodowi terapeutki związków ma doskonały wgląd we frustracje wielu par. W swojej książce rozprawia się z wiecznym oczekiwaniem na kolejnego partnera, który okaże się wreszcie tym „właściwym”. Partnerstwo jest, jej zdaniem, wymagającą, a zarazem opłacalną drogą rozwoju, czyli kolejną drogą do uzyskania pełni człowieczeństwa. Głęboki związek i miłość okazują się możliwe i tam, gdzie wszelkie nadzieje zostały już pogrzebane.